czwartek, 1 marca 2012

cztery pierwiastki. muzyczna alchemia.

kiedy pisałem o Circa survive, wspomniałem o tym, że napiszę o zespole, który już długo znajduje się na mojej liście zespołów obserwowanych. oto ten moment.

praca w miejscu takim, jak empik miała swoje dobre strony. nie, nie. jednym z pozytywów wcale nie były zarobki. głównym atutem była możliwość odkrywania. możliwość wspierana przez nieograniczony dostęp do twardych materiałów filmowych i muzycznych. dostęp ten wspierała możliwość zabrania ich do domu i poznania z dala od zapytań klientów. za darmo. idea, aby konsultant znał swoje produkty, w tym miejscu była realizowana z obopólną korzyścią.
zdarzył się taki dzień, w którym klienci dali odpocząć i można było spokojnie przejrzeć stan faktyczny cedeczków na półkach.
mógłbym teraz napisać o olśnieniu estetycznym, jakie wywołała we mnie okładka jednej z płyt. nie napiszę. pokażę. 




dodać trzeba, że okładka nie jest zrobiona w standardzie, jakim jest kartka papieru wsunięta za drzwiczki z polimeru syntetycznego. okładką jest projekt Dustina Kensrue, wokalisty, a zarezem gitarzysty kwartetu Thrice. projekt nałożony na materiał o fakturze płótna. miła odmienność.

w taki właśnie sposób wszedłem w posiadanie Alchemy Index Vols. III & IV - Earth & Air. w niedługim czasie do kolekcji dołączył album Alchemy Index Vols. I & II – Fire & Water.

kilka słów o samym zespole. Thrice to kalifornijska formacja tworząca Muzykę. powiedzieć o ich muzyce rock, muzyka gitarowa, rock progresywny, alternatywny, eksperymentalny – to za mało. choć z eksperymentem ich muzyka ma wiele wspólnego. przeglądając strony internetowe napotkałem na różne starania, gdzie próbowano nazwać i sklasyfikować muzykę kwartetu. do najbardziej ekstremalnych należały: country i emo-rock. słuszność mogę przyznać -i najbardziej jestem skłonny to zrobić- polskiej wikipedii, na której ktoś określił zespół jako grający muzykę post-hardcorową, eksperymentalną i alternatywną. blisko, choć z pewnością nie wyczerpująco. o ile w haśle muzyka alternatywna może zawierać się pojęcie muzyki elektronicznej lub wykorzystującej instrumenty elektroniczne, o tyle nie zawiera się w nim pojęcie szeroko rozumianego standardu jazzowego, a taki też charakteryzuje niektóre utwory Thrice.
poza wspomnianym Dustinem Kensrue (wokal/gitara), w skład zespołu wchodzi także Teppei Teranishi (gitara/wokal/instrumenty klawiszowe), Eddie Breckenridge (bas/wokal) oraz Riley Breckenridge (perkusja, instrumenty perkusyjne).

o muzyce Thrice kilka słów już padło, ale sam nie jestem zwolennikiem klasyfikowania zespołów muzycznych, chociaż wiem, że czasem po prostu trzeba.

po wysłuchaniu wszystkich czterech elementów całości wyraźnie słyszalna jest różnorodność stylistyczna utworów. wraz ze zmianą stylistyki zmienia się instrumentarium. w pierwszym, otwierającym Wodę, numerze Digital Sea, mamy do czynienia z elektroniczną perkusją, klawiszami syntezatora i efektami zniekształcania wokalu w końcówce. klimat ponury, mocno refleksyjny, a mimo to przyjemny.



sytuacja mocno się zmienia wraz z przejściem na stronę Ognia. początkowe szybkie i ciężkie riffy uzupełnia melodyjna linia wokalu. chropowate przestery gitar, prosta linia basu i chórki na wyjście. Firebreather.  słuchający zostaje pozostawiony z pytaniem z początku utworu [Tell me, are You free [...] ?] 



Powietrze rozpoczyna utwór Broken Lungs. niespokojna perkusja, gitary łagodne w zwrotkach, rozkrzyczane w refrenach. po przesterowanych gitarach w refrenie ścieżkę wygładza bas.



każdy element, każdy żywioł ma swoją charakterystykę muzyczną. w Ziemi spotykamy się z Digging my own grave. utwór, którego nie powstydziłby się Tom Waits (tak myślę). pianino salonowe rodem z westernu, akordeon i zachrypnięty wokal. i Kensrue pytający Can someone save myself from me?



powyższe cztery utwory to tylko przedsmak tego, co można znaleźć na płytach. można mi wierzyć lub nie, ale tych smaków jest więcej. każdy utwór jest inny i może dostarczyć różnych emocji i obrazów. całość przemyślana, gustownie opakowana, wyjątkowa w swojej dziedzinie.   

w treść utworów wpisanych jest wiele wątków i toposów. tematem mocno zauważalnym i często pojawiającym się jest religia. kwestie teologiczne są wykorzystywane w mądry i nienachalny sposób. nierzadko elementy religii chrześcijańskiej służą przedstawieniu określonego punktu widzenia. nie zawsze punkt widzenia jest zbieżny z założeniami doktryny religijnej, jednocześnie tej doktryny nie wyklucza. pokrywa się to z myślą; jest tyle religii na świecie, ilu jest ludzi.

w poniższym fragmencie znajduję ilustrację dla powyższych zdań:

I speak in many tongues to many men;
Argue with angels and I always win,
But I don't know the first thing about love.



                                      [Moving mountains]

wyraźne są odwołania do Wieży Babel z Księgi Rodzaju, a także do nowotestamentowego Hymnu o Miłości.


innym motywem utworów są relacje człowieka z innym człowiekiem oraz relacje człowieka ze światem czterech żywiołów. relacje intymne, często niełatwe, a poprzez oddziaływanie współczesnych dóbr i zagrożeń - skomplikowane. 

I stand on the cliffs with my son next to me
This island our prison, our home
And everyday we look out at the sea
This place is all he's ever known

But son, please keep a steady wing
And know your the only one that means anything to me
Steer clear of the sun, or you'll find yourself in the sea

                                      [Deadleus]

w powyższym fragmencie można zauważyć także tropy mitologiczne. obraz ojca i uskrzydlonego syna, którzy stoją nad brzegiem morza, to oczywiste odwołanie do mitu o Dedalu i Ikarze. niczym innym jest sam tytuł utworu [Deadleus - łac. Dedal]. 
w zasadzie każdy utwór jest skonstruowany tak, by jego odkrywanie, odszukiwanie kontekstu, dawało przyjemność poznawania.

płyta może dać dużo frajdy z odkrywania, ale też ze słuchania jej. tak po prostu. a samo słuchanie naturalnie może być przyczynkiem do odkrywania i znajdywania inspiracji. 

z pewnością mogę powiedzieć, że nawet jeśli ktoś nie czuje się ekspertem w używaniu języka angielskiego, to po wysłuchaniu każdej z części będzie mógł swobodnie dopasować ją do określonego żywiołu. wystarczy otwartość na nowe doznania muzyczne i odrobina chęci. myślę, że ten eksperyment (próba charakterystyki muzycznej żywiołów) udał się zespołowi znakomicie. 

na zakończenie chciałbym dodać, że nie mam nic z tego tekstu, poza radością dzielenia się. wątpię, by powyższy tekst wpłynął w jakimkolwiek stopniu na sprzedaż. sądząc po statusie zespołu - nie o to w tym wszystkim chodzi.

jeszcze na koniec (zamiast słów):


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz